sobota, 11 sierpnia 2012


Zgodnie z zapowiedzią wracamy do historii z nieodległej przeszłości. Czasem jest tak, że zbieram się do napisania tekstu, czas mija i wydarzenie staje się coraz mniej aktualne aż w końcu staje się nieaktualne. Tak już jest. Ucieka dzień po dniu.

Ponad rok temu wybraliśmy się do Rumunii na wystawę Łukasza Jastrubczaka pt. Mirage Galerii Sabot. Łukasz jest artystą Galerii Pies, znamy się od liceum, dziwnym trafem chodziliśmy do jednej klasy.

Galeria Sabot znajduje się w Klużu. W Rumunii sytuacja jest uproszczona, gdyż prawie wszystkie interesujące rzeczy, jeśli chodzi o sztukę współczesną, znajdują się w jednym mieście, a nawet w jednym budynku. Budynek nazywa się Fabrica de Pensule, co oznaszy „fabryka pędzli”. W czasach Nicolae Ceausescu była to właśnie fabryka pędzli, a teraz, z inicjatywy Darii Pervain (która jest szefową galerii Sabot) pojawili się tam artyści i galerie. Pracownie mają tam Cyprian Muresan, Adrian Ghenie, Sarban Savu, Radu Comsa i jeszcze kilkunastu innych twórców, którzy kształtują świat sztuki w tym interesującym kraju.

Oprócz galerii Sabot w budynku znajduje się również słynna galeria Plan B
oraz jeszcze kilka innych, mniej sławnych, które nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. Galerie te wyglądają bardzo porządnie, tak jak na zachodzie Europy, czyli generalnie lepiej niż u nas.

galeria Plan B
galeria Peles Empire
Galeria Laika


wystawa  Łukasza

Daria i Adrian Ghenie

Daria ze słynną modową blogerką z Polski

Łukasz, Alice, Dorota, Gosia, Ecaterina

W budynku pozostało kilka tablic przypominających o zasadach BHP w fabryce.

Jest również ta piękna gablota. Plakat ostrzega przed używaniem zniszczonych narzędzi. Obok te narzędzia się materializują, na dole są złe, zniszczone (których nie wolno używać) a na górze były dobre, niezniszczone. Ktoś te dobre ukradł, został po nich tylko słabo widoczny ślad.

Jedzenie.

W Rumunii jest bardzo dobra pizza, generalnie włoskie jedzenie jest dużo lepsze niż u nas. Rumuńskie jedzenie nie jest tak dobre, choć może to być kwestia szczęścia oraz gustu. 
Oto najgorszy obiad roku 2011 w kategorii "na mieście":
Flaki, ale zabielane. Słabo znam język rumuński, więc przez pomyłkę zamówiłem. To danie mogłoby być pewnie dobre, ale tak gdzie byliśmy nie było.

Wybraliśmy się też na obiad do hotelu Belvedere. Placówka ta najlepsze czasy ma już za sobą, hotel był niemal pusty.  



Wewnątrz nie wolno robić zdjęć. 



Artyzujące zdjęcie w restauracji hotelowej.. 


Pomimo tego, że byliśmy jedynymi gośćmi luzowana noga z kurczaka była przypalona. Nie było to smaczne, a mimo to zjadłem prawie wszystko. Kelner chciał dokonać przestępstwa skarbowego i nie wydrukował paragonu, jednak poprosiliśmy go, żeby go jednak wydrukował. Było nawet dość drogo.

a na koniec wielki rumuński ekler


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz