niedziela, 29 maja 2011

SOPOT



W podróży do Sopotu towarzyszył mi Mikołaj Iwański, bodaj najsłynniejszy (przynajmniej ostatnimi czasy) były pracownik Politechniki Koszalińskiej oraz, co nie wszyscy wiedzą, szef poznańskiej frakcji Zielonych. Mikołaj właśnie napisał (i czeka na recenzję) doktorat na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Tematem doktoratu jest rynek sztuki w Polsce. Jak przystało na osobę zajmującą się rynkiem sztuki, Mikołaj jeździ Mercedesem.

















Mercedes 124 Diesel (zwany potocznie Baleronem) występował już na moim blogu (tu). Łączy on w sobie sportową elegancję z harmonią proporcji, wcześniej auto Mikołaja było wykorzystywane jako taksówka i to nie byle gdzie, bo w Bochum (Niemcy).
Podróż zaczęliśmy w dobrych nastrojach, wyjazd z wyjątkowo nudnego Poznania nad morze to zawsze miła odmiana. Po drodze nie mogło obyć się bez zdjęcia przy monumencie informującym o przebiegającym na trasie Wale Pomorskim - widomy dowód na polskość ziem odzyskanych mimo 800 letniej okupacji niemieckiej.


















Pierwsza bardzo niemiła niespodzianka jaka nas spotkała zdarzyła się pod Miastkiem. Mieliśmy wypadek z udziałem Sarny, zwierzę niestety nie przeżyło. My wyszliśmy bez szwanku, samochód nie.
Co robić po zderzeniu ze zwierzęciem:
1. Wezwać Policję (zwierzę mogłoby przeżyć i potrzebować pomocy, policja wzywa leśniczego, który zajmuje się sprawą, jeśli zwierzę nie przeżyło ktoś musi je usunąć z drogi)
2. Po przyjeździe Policji nie ma sensu prosić ich o sporządzanie notatki. Odszkodowanie od Związku Łowieckiego czy Lasów Państwowych można uzyskać tylko w okresie polowań, gdy zwierzyna jest płoszona. W innym wypadku nie ma na to szans, nawet jeśli stara się o to Policjant (nasz uderzył już 3 sarny). Gdy samochód jest zniszczony (straciliśmy lampę i tzw. grilla) po sporządzeniu notatki policjant musi zabrać dowód rejestracyjny. Nie jest to nic dobrego, gdyż trzeba wzywać lawetę. Wiadomo, że nikt nie ma autocasco, więc nie ma co.
3. Umawiamy się z Policją, że się nie widzieliśmy, odwołujemy wezwanie na 112. Oni wzywają leśniczego (jako, że zwłoki zwierzęcia znaleźli przypadkiem)
4. Odjeżdżamy, ale ostrożnie.
















Prawe światło i kierunkowskaz do wymiany.
















Dziura w miejscu osłony chłodnicy

Dojechaliśmy do Słupska, rodzinnego miasta Mikołaja. Światło zostało tymczasowo zreperowane. 30 km przed Sopotem wysiadło wspomaganie kierownicy i zapaliła się kontrolka oznaczająca akumulator.
Co należy robić w takiej sytuacji:
1. Na początku koniecznie zlekceważ objawy, bez wspomagania nie jest lekko, ale da się dojechać. Światełko może być objawem awarii całej deski rozdzielczej, nic z tym nie zrobimy.
2. Po dojechaniu na miejsce warto zobaczyć co się dzieje z silnikiem
















3. W tym przypadku przyczyna awarii wspomagania w Baleronie Mikołaja leżała w tym, że spadł pasek klinowy. Ta dwa elementy są w jakiś niezrozumiały sposób sprzężone ze sobą. Pasek należy wymieniać co jakiś czas, albo i nie. Demontujemy pokrywę.


















4. Zakładamy pasek, w internecie znajdują się schematy ułożenia paska na kołach zębatych, nie znaleźliśmy niestety opisu do Mercedesa Diesla 124.
















5. Uruchom wyobraźnię (przestrzenną), po licznych próbach w końcu uda się znaleźć prawidłowe ułożenie















6. Nie da się na siłę nałożyć paska. Mimo prób. Okazało się, że Mercedes 124 Diesel posiada tzw. zespół naciągacza (nie ma to związku z tym, że Baleron był wcześniej niemiecką taksówką).



















7. Jeśli nawet doraźnie zajmujesz się sztuką idź do najbliższej galerii, z pewnością pożyczą Ci narzędzia. Nie idź do najbliższego Sheratona, tam z pewnością nikt nie pożyczy Ci narzędzi
8. Pożyczyłem narzędzia od bardzo miłego Pana z obsługi technicznej PGS w Sopocie. Do nałożenia paska potrzebujemy: imbus czwórkę, klucz trzynastka, duży płaski śrubokręt (ale bez imbusa ostatecznie też da radę)














9. Odkręcamy śrubę mocującą odciągacz
10. Zakładamy Pasek
11. Jeśli uda Wam się to zrobić w czasie krótszym niż godzina jest dobrze.

W drodze powrotnej spotkało nas kolejne niemiłe zdarzenie. Z racji naszej, raczej niepolskiej, urody zostaliśmy wzięci za przemytników i pod pozorem sprawdzenia gaśnicy zatrzymała nas służba celna.





















W tym rejonie ma być budowana elektrownia atomowa, nie dziwi więc wzmożona czujność.
Jedyne co Mikołaj miał wspólnego z radioaktywnością to jeden z jego wcześniejszych
samochodów egzotycznej marki Proton (malezyjska odpowiedź na Mitsubishi). W „Protonie”
Mikołaja swego czasu wybuchł silnik, więc Mikołaj już nim nie jeździ.
Co należy zrobić w razie zatrzymania przez służbę celną:
1. Nie należy się popisywać znajomością języków obcych (w szczególności rosyjskiego)
2. Zachować spokój i asertywność.
3. Odwracać uwagę od braku gaśnicy, trójkąta, apteczki, tylnego światła, krwi na zderzaku.
4. Zagadywać.

Ostatnią niemiła niespodzianką był mandat za brak biletu parkingowego. Zatrzymaliśmy się w Słupsku na dwie minuty po papierosy i colę, po wyjściu ze sklepu znaleźliśmy mandat od Straży Miejskiej wypisany na godzinę 11:11 (a była 11:10).
















Co należy zrobić w takiej sytuacji:
1. Dzwonimy na nr telefonu widoczny na mandacie (będziemy pytać o godzinę i domagać się reklamacji)
2. W trakcie przełączania między pokojami w urzędzie nasza linia obrony upada
3. Wrzeszczymy
4. Płacimy.















Baleron po wszystkich niezbędnych naprawach.

No dobrze, a teraz wystawa:



















Głównym powodem wycieczki była chęć zobaczenia Brudnej Wody - wystawy przygotowanej przez Ewę Juszkiewicz i Paulinę Ołowską w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. To bardzo
sympatyczna placówka wystawiennicza, umieszczona w bezpośrednim sąsiedztwie sopockiego molo.

Mam wrażenie, że umknęła ona trochę polskiej publiczności, a szkoda, bo jest to więcej niż przyzwoita wystawa. Udało nam się zdążyć w ostaniej chwili, gdyż niebawem wystawa miała być demontowana, a galeria przygotowana na przyjęcie Janka Simona.

































Mikołaj twierdzi, że oglądanie wystawy należy zacząć od filmu. Na wystawie jest jedna praca wideo: Artemisa Agnieszki Brzeżańskiej. Praca oparta na bardzo prostym zabiegu – z filmu pornograficznego pozostawione zostały wątki fabularne. Rzecz rozgrywa się w kolorystyce meksykańskiego odpowiednika TVN. To bardzo syntetyczne ujęcie potocznego wyobrażenia o sztuce połączonego z uprzedmiotowiającym kobietę męskim wyobrażeniem o jej uległości. Bohaterka aspiruje do „męskiego” zawodu malarza w związku z tym jest bardzo protekcjonalnie traktowana, mamy również figurę opresyjnego ojca oraz nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Domyślamy się również, że jej walka o prawo do spełnienia swoich ambicji wiąże się z szeregiem usuniętych przez Agnieszkę Brzeżańską scen.
















Mikołaj ogląda film Agnieszki Brzeżańskiej. Obejrzał go prawie dwa razy.























































































Ta prosta, w gruncie rzeczy zabawna praca, otwiera cały szereg skojarzeń, które umiejscowione są na styku świata sztuki i partialchalnej struktury społecznej. Fallocentryzm modernizmu stworzył model białego, heteroseksualnego mężczyzny. Film Brzeżańskiej odsyła nas do tego wyobrażenia, ośmiesza je i siłą rzeczy dekonstruuje.
Niestety w realnym, nie filmowym świecie jest tak, że większość profesorów na Akademiach stanowią starzy mężczyźni, którzy co prawda nie zachowują się tak jak bohater filmu (poza naprawdę nielicznymi przypadkami), ale umacniają oni wyobrażenie o „męskim” charakterze zawodu artysty.
Niebezpiecznym wyjściem z tej męskocentrycznej wizji świata jest tworzenie wystaw sztuki kobiet. Takie koncepcje często ocierają się o banał, zwłaszcza gdy stoi za nimi zbyt płytka refleksja dotycząca feminizmu. Tworzenie dla kobiet osobnej kategorii „sztuki kobiet” potwierdza tylko patriarchalny układ i podział na poważną i tą mniej poważną sztukę.
Z drugiej strony, kobiety, jako grupa przez lata dyskryminowana i poszkodowana może potrzebują takich wystaw jako rodzaj rekuperacji za doznane krzywdy i upokorzenia? Należy pamiętać, że feminizm nie jest odbijaniem piłeczki, a patriarchat jest opresyjny zarówno dla kobiet jak i mężczyzn!
Niestety może też być inaczej i tego rodzaju wystawy nie stoją w opozycji do najnowszych zdobyczy feminizmu. Nie jestem zbyt biegły w tego typu teoriach, co zawdzięczam niestety lenistwu.
Czy wystawa „Brudna Woda” wpisuje się w manierystyczny nurt „wystaw sztuki kobiet?”. Nie. Ona idzie o krok dalej, nie jest reprezentacją „sztuki kobiet”, w której implikowanym widzem jest mężczyzna, rządzi się ona inną logiką, której, z racji trudności w werbalizacji zwerbalizować nie potrafię, a którą, musicie mi uwierzyć na słowo, głęboko odczuwam.



Wystawa odwołuje się do swego rodzaju „kobiecej” symboliki, przenicowując ją i ustawiając w nowym interesującym kontekście. Jednym z głównych elementów jest wielka szafa (swoją drogą bardzo dobrze wykonana przez obsługę techniczną galerii). Umieszczono w niej kilkadziesiąt prac, nie były one podpisane i tworzyły swojego rodzaju mozaikę technik i postaw reprezentowanych przez zaproszone do udziału w wystawie artystki. Z jednej strony odniesienie do „szafy” jako przestrzeni prywatnej jest prostą metaforą (a raczej męskim wyobrażeniem) o twórczości kobiet jako o czymś schowanym, realizowanym w zaciszu domowym. Czymś co nigdy nie ujrzy publiczności. Z drugiej strony, wydaje mi się, że sposób aranżacji tych prac, w bardzo gęstym układzie, przywodzi na myśl sposób aranżacji XIX wiecznych salonow, tzw. aranżację petersburską. To zestawienie stereotypowo „prywatnej” przestrzeni z „salonowym” sposobem prezentacji jest szczególnie ciekawe. W pewien sposób jest to wizja alternatywnego salonu, który mógł odbyć się w mieszkaniu którejś z zapomnianych XIX wiecznych artystek.



















W
Bardzo podobała mi się też forma ekspozycji małych prac, które umieszczono na czymś w rodzaju pulpitów. Kolor i rytm brył przywodzi na myśl fale. Fala porywa prace. W gruncie rzeczy, wystawa mogłaby się ograniczyć do tych dwu elementów, bądź kontynuować ideę konstruowania skomplikowanego sztafażu dla prac. Nie jestem jednak krytykiem tylko kuratorem, więc z natury wiem lepiej jak wszystko powinno zostać zrobione.















Narracja wystawy dzieli ekspozycję na dwa poziomy galerii: na dole prace, które odnoszą się do „brudnej wody” (czyli „brudnych”, dzikich i niepokojących sił natury, które uosabia kobieta) na górze woda staje się coraz czystsza (sam na to nie wpadłem, zostało mi to podpowiedziane). Całość wieńczy panorama Bałtyku, który, przynajmniej z tej odległości wydaje się całkiem czysty.















Do wystawy został wydany fanzinowy katalog (numerowany!). Jest też wspaniały manifest.
Poza wszystkim mam wrażenie, że trochę się mijam z tym pokazem. Sądzę, że jego sens jest zawarty gdzie indziej niż na sali ekspozycyjnej. Wydaje mi się, że manifest nie jest tylko kolejną kokieteryjna grą z pola sztuki współczesnej i między uczestniczkami wytworzyło się prawdziwe poczucie siostrzanej więzi (choćby na czas realizacji tego projektu). Mimo, że kilka rzeczy nie podobało mi się i wiele rzeczy zrobiłbym inaczej, to właśnie w kilku dość kuriozalnych (nietypowych) decyzjach aranżacyjnych kryje się prawdziwa moc zdarzenia jakim jest ta wystawa, a ja czuje się tak obarczony swoją płcią i wszystkimi związanymi z nią nawykami, że „Brudna Woda” wyrzuca mnie na mieliznę. I to jest dobre.