wtorek, 3 sierpnia 2010

Warszawa

Ucieka dzień za dniem, wystawy rozpoczynają się i kończą, dni przechodzą w tygodnie, tygodnie w miesiące, a nasze nudne życie przerywane jest raz po raz jakimiś atrakcjami. Ostatnią atrakcją jaka mi się przydarzyła była wycieczka do Warszawy (tak naprawdę jeszcze bardziej ostatnio byłem we Wrocławiu, ale o tym następny wpis).

Chciałem zobaczyć wszystkie wystawy, o których ludzie mówią, że to dobre wystawy, albo przynajmniej, że warto na nie iść. Jak wszyscy wiedzą, stolica Polski jest nieporównywalnie bardziej dynamiczna niż stolica Wielkopolski, więc każdy pobyt okraszony jest masą artystycznych przeżyć i ekscytacji.

Tak więc:

Najpierw udałem się do Muzeum Narodowego Dyrektorem muzeum jest poznański profesor Piotr Piotrowski. Byłem jego studentem, powiedział mi kiedyś, że przez całą swoją trzydziestoletnią karierę akademicką nie słyszał tak złego wystąpienia na seminarium jak moje (myślę, że przesadzał). Bardzo kibicuję prof. Piotrowskiemu w jego dyrektorowaniu i z niepokojem śledziłem zamieszanie wokół jego stanowiska, które wytworzyło się jakiś czas temu.

Szedłem do muzeum z dobrym nastawieniem.















Na wejściu kontenery. Wyglądają jakby spadły tam z ciężarówki i tylko szczelne zaklejenie ich reklamą Plus gsm sprawia, że domyślamy się, iż jednak są tam specjalnie. Ułożone są w podkowę, na osi głównego wejścia do muzeum. Wystawa w kontenerach to trailer biennale sztuki mediation (które ma odbyć się w Poznaniu). Kuratorem jest poznaniak Tomasz Wendland.

Na wystawę w kontenerach składają się bardzo nieinteresujące prace, oraz takie prace, które nie działają, bo są zepsute (być może są interesujące). Można też powiedzieć, że prace nie były zepsute, tylko spały.























































a tu wzruszająca próba naprawienia tego, co zrobiło się źle:















Wewnątrz muzeum odbywała się wystawa "Ars Homo Erotica" przygotowana przez poznańskiego kuratora Pawła Leszkowicza. Wykazywała większy sens (choć też bym tu nie przesadzał) niż kontenery. Oczywista jest społeczna wartość tego pokazu, choć ku mojemu zaskoczeniu, wystawa nie wywołała poruszenia w kręgach prawicowych i obyła się bez incydentów. Być może wynika to z faktu, że społeczeństwo zmądrzało i kręgi skrajnie prawicowe są w zaniku. Moim zdaniem, wszyscy, którzy mogli się obrazić na tą wystawę i wyrażać protest bronią krzyża (o tym już za moment) przed Pałacem Prezydenckim.

Sama wystawa jest trochę nudnawa, dość słabo zrealizowana technicznie, co rzuca się w oczy. Zabudowa z płyt wiórowych została zrobiona niestarannie, kiepsko pomalowana, tabliczki odpadają i od razu widać, że obsługa techniczna nie czyta rubryki "kącik poradnikowy" na niniejszym blogu.

Najbardziej przygnębiające wrażenie (nie ze względu na jakość wykonanych ściań) robiła sala z pracami, które przedstawiały kobiety wyglądające jak mężczyźni oraz mężczyzn wyglądających jak kobiety.

Znalazły się na tam m.in prace jednego z moich najmniej ulubionych duetów artystycznych kubiak/ krawczyk. Wojtek Kubiak maluje, a Lidia Krawczyk najprawdopodobniej wymyśla. Prace to zazwyczaj wielkie portrety kobiet przebranych za mężczyzn lub mężczyzn za kobiety. Ta prosta w odbiorze i estetyczna sztuka idealnie nadaje się do zilustrowania problemów Gender, znakomicie wygląda też w salonie lub sypialni. Za pomocą skromnego zaplecza metodologicznego można z tych obrazow wyciągnąć kilka ogólnie znanych prawd i ważkich w kręgu studentek III roku kulturoznastwa problemów.

Żeby było jeszcze straszniej, umieściłem zdjęcie tej pracy dwa razy.







































Poźniej poszedłem do Zachęty, gdzie pokazywana jest między innymi bardzo nieciekawa wystawa zatytułowana "Letni Nieletni". Chodziło o to, żeby pokazać jaka młodzież jest głupia. Do zilustrowania tego posłużyły głupie prace. Szczytową formą intelektualnej ekspresji wykazał się (nie pierwszy raz) Kamil Kuskowski, tworząc pracę, w której policyjne koguty przykręcone do ściany układały się w napis HWDP. Zniknęły mi gdzieś zdjęcia.
Były też jaśniejsze momenty, fragment filmu Krzysztofa Kaczmarka "Pompenzuballen" (o którym to filmie w następnym wpisie), oraz bardzo zgrabny film Adama Witkowskiego (koncert na perkusję i 100 kilo kartofli). Adam Witkowski to bardzo ciekawy artysta z Gdańska, który często pokazuje swoje prace w towarzystwie żony Ani Witkowskiej (która również jest interesującą artystką).

W Zamku Ujazdowskim wystawa "Wokół czaszki", której nie zrozumiałem, kolekcja, oraz pokaz Wojtka Bąkowskiego, który nawet rozebrał się na potrzeby jednego ze swoich filmów (gdzie nago włącza i wyłącza światło).

Tymczasem w dzień wyjazdu otworzyła się wystawa w Muzeum Sztuki Nowoczesnej "Mógłbym żyć w Afryce". Wystawa wygląda mniej więcej tak, jak wystawa "Republika bananowa". Jest lepsza, gdyż prac jest mniej, są filmy i generalnie ogląda się ją przyjemniej. Prace nie są podpisane, a z kartki nie wynika która praca jest czyja. Oczywiście wszystkie te prace, są mniej lub bardziej znane do wyrzygania. Tu jest jakiś dysonans, nie do końca rozumiem, po co robić wystawę z tak doskonale znanych (oczywiście w kręgach ludzi zajmujących się sztuką) prac. Mogłoby to stanowić wątek edukacyjny, ale ciężko edukować się bez podpisów. Prawdopodobnie chodziło o pokazanie ducha tamtych czasów, być może obrazy, obiekty i rzeźby miały stanowić sztafaż dla filmów. Wszystko to zakończyło się dość dziwną historią, gdyż prof. Ryszard Woźniak zabrał w trakcie wernisażu swój obraz. Później, w liście, podaje powody i wylicza nieprawidłowości. Jednym z nich był fakt, że podczas wernisażu dyrektor muzeum Pani Joanna Mytkowska miała koszulke z napisem "Neue Bieriemiennost".

Widziałem wystawę która mi się podobała. Była to wystawa Tomasza Mroza, artysty, który przez pewien czas miał związek z moją galerią, a który odkąd go znam boryka się ze skomplikowanym procesem obróbki silikonu budowlanego (którego używa do produkcji swoich prac).

Wystawa odbyła się w sympatycznej warszawskiej galerii Czarna, na potrzeby tej wystawy została wybudowana architektura, wbudowano kilka miniaturowych sal ekpozycyjnych.













































Odwiedziłem też mieszkanie Katarzyny Przezwańskiej, którego to wystrój stanowił równocześnie jej dyplom na wydziale malarstwa warszawskiej ASP. Kasia pomalowała mieszkanie tak, żeby w zależności od funkcji danej przestrzeni odpowiadał jej kolor. Tak więc, biurko ma wyznaczone kolorami strefy na myszkę, klawiature etc. Dotyczy to również innych pomieszczeń. Generalnie wygląda to jak totalitarna wersja racjonalizacji przestrzeni życiowej, wszystko w imię utrzymania porządku. Traf chciał, że akurat w mieszkaniu jest przemeblowanie i drobny nieład zaburzył klarowność projektu.













Tu Katarzyna Przezwańska wraz z przyjaciółmi omawiają plany na przyszłość.













Oczywiście żaden pobyt w Warszawie nie może obyć się bez odwiedzin w Muzeum Techniki. Na stałej ekspozycjij m.in.:

radziecka odpowiedź na robota R2-D2



















za tymi drzwiami...













...ukryta jest tzw. "szklana panienka"













a tu zdjęcie z ekspozycji komputerowej- komputer multimedialny:













gablota z publikacjami Piotra Zarzyckiego (kierownika działu przemysłu w Muzeum Techniki)














sęp:













i model radzieckiego samolotu pasażerskiego













oraz mapa Warszawy i okolic z naniesionymi miejscami upadku kosmicznych bolidów.



















A oto kilka zdjęć z wystawy klocków lego. Jak widać, z klocków można zbudować wszystko, nie tylko obóz koncentracyjny:




















































A na koniec zdjęcia z wycieczki pod krzyż, który dziś miał już nie stać, a jednak stoi.

zdjęcie z obrońcami krzyża:






































tłum dyskutuje:


























pozdrawiam.